Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
61 8 527 529,
61 8 520 224
12 / 01 / 2013

Obywatel może czasem zastąpić szeryfa i... wygrać!

Udostępnij:

Kiedy w miasteczku kwitnie bezprawie, a szeryf nie zamierza nawet kiwnąć palcem, jeden z mieszkańców bierze sprawiedliwość w swoje ręce. Także dziś obywatel może zastąpić „szeryfa" - czytaj: prokuratora. Takie rozwiązanie wybrała właścicielka dwóch kamienic w Poznaniu. Wygrała sprawiedliwość, teraz walczy o wy-łudzone pieniądze, o czym pisze Barbara Sadłowska.

 

Kiedyś były tylko „prywatki". Tak, z nutką pogardy, mówiło się o sprawach z oskarżenia prywatnego. Procesy dotyczyły drobnych przestępstw i wykroczeń, nieściganych z urzędu przez prokuratora. Takie typu: jedna pani drugiej pani... powiedziała czy wsadziła; jeden pan drugiemu panu ukradł skrzynkę albo podrzucił. I tak dalej... Cechą charakterystyczną wielu „prywatek" było zaangażowanie stron w nieraz banalne konflikty, walka z zaciśniętymi zębami o swoją rację i ukaranie przeciwnika, bez względu na cenę.

 

Gdy do sądu weszły mediacje, wiele z takich spraw udawało się załatwić polubowną ugodą. O ile, oczywiście, strony procesu niebyły zbyt zacietrzewione. Kolejne, bardzo ważne zmiany przyniosła instytucja subsydiarnego aktu oskarżenia. Ustawa z 29 marca 2007 roku weszła w życie 12 lipca. Zmiana polegała  na tym, że po dwukrotnej odmowie wszczęcia albo umorzenia postępowania przez prokuratora, ostatecznie usankcjonowanej przez sąd, pokrzywdzony obywatel mógł w ciągu miesiąca go zastąpić i skierować subsydiarny akt oskarżenia. Warunki były dwa: formalne wyczerpanie procedury i adwokat u boku.

 

W Poznaniu takim najgłośniejszym procesem była sprawa o zabójstwo maturzysty w Skórzewie. Subsydiarny akt oskarżenia skierowała do sądu matka nastolatka. Sąd jednak, podzielił opinię prokuratury, że mieszkaniec Skórzewa strzelając do chłopaka, który wtargnął na jego posesję, nie przekroczył granic obrony koniecznej.

 

Poza tym - nie brakuje spraw z subsydiarnymi aktami oskarżenia, które od pospolitych „prywatek" różnią się jedynie wysokością wyłudzonego majątku-niestety, najczęściej dotyczą konfliktu w rodzinie.

 

Wspomniana sprawa właścicielki i administratorki była inna. Kiedy trzy lata temu zobaczyłam na sali rozpraw dwie zadbane panie po sześćdziesiątce, nie spodziewałam się tak dramatycznej historii o zawiedzionym zaufaniu i perfidii administratorki, która latami okradała ciężko chorą przyjaciółkę, żeby wybudować luksusowy pensjonat Trzy lata temu nadałam im fikcyjne imiona. Zmieniłam także niektóre szczegóły, dotyczące lokalizacji pensjonatu i kraju, do którego wyjechała właścicielka. Zachowam te zmiany, relacjonując za-kończenie procesu karnego, który Janina-jako oskarżycielka subsydiarna, wytoczyła swojej byłej przyjaciółce Zofii.

 

Historia utraconego zaufania

 

Obie studiowały na UAM. Janiną-socjologię. Zofia - historię sztuki. Znały się, ale nie były bliskimi koleżankami. Kiedy jednak Janka wyszła za Francuza i osiadłą w Paryżu, Zosia zaczęła do niej pisywać. Trwało to latami. W 1990r. Janina odziedziczyła dwie kamienice w centrum Poznania i przyjechała do Polski. - Oskarżona straciła wódy pracę. Kiedy dowiedziała się, że odziedziczyłam te nieruchomości, zaproponowała, że chętnie zajmie się ich zarządzaniem - mówiła pani Janina, jako oskarżycielka subsydiarna podczas procesu przed poznańskim Sądem Okręgowym.

 

Potwierdziła, że nie zawarła z Zofią formalnej umowy. W końcu były przyjaciółkami. U notariusza udzieliła Zofii wszelkich pełnomocnictw. Za jej zgodą administratorka mogła nawet sprzedać kamienice albo obciążyć je hipoteką. Rok później Janina zachorowała. Niemal dekadę walczyła o życie - Zapewniała mnie o swojej rzetelności. Powtarzała, że mam się zająć swoim zdrowiem, a ona wszystkim się w Polsce zajmie -mówiła Janina.

 

Wierzyła przyjaciółce, że dochody z kamienic są tak niskie, że nie starczają na przeprowadzenie koniecznych remontów. Zgadzała się na zaciąganie kredytów hipotecznych, łącznie półtora miliona złotych; przesłała też swoje oszczędności.

 

- Cały czas słyszałam od niej, że nie ma pieniędzy – mówiła Janina.

 

Wiele razy proponowała Zofii wynagrodzenie za pracę. Ta nie chciała. Przekonywała Janinę, że praca sprawia jej przyjemność i nie może wykorzystywać przyjaciółki. Poza tym, przecież nie ma pieniędzy. Janina proponowała Zofii mieszkanie w kamienicy. Zofia przekonywała, że mieszkanie lepiej wynająć, bo brakuje pieniędzy, a jej wystarczy kącik na zapleczu sklepu. Janina nie chciała brać od Zofii czynszu za sklep. Zofia uparta się, że co najmniej 400 złotych będzie jej płacić, bo kamienice przynoszą zbyt mały dochód. Janina nie wiedziała, jak odwdzięczyć się przyjaciółce.

 

- Jak się lepiej poczułam, zaczęłam zapraszać oskarżoną do Paryża. Zabierałam na zagraniczne wycieczki, aby wynagrodzić jej trud związany z zarządzaniem moimi nieruchomościami -mówiła Janina.
Ani przez moment nie wątpiła w słowa przyjaciółki. Była przekonana, że w Polsce do kamienic nadal trzeba dokładać, jak za życia jej rodziców. Zaabsorbowana walką z chorobą, wdzięczna za bezinteresowną pomoc Zofii; zadowalała się rocznymi bilansami na kartce, z których wynikało, że nieruchomości przynoszą niewielki dochód. No i spłacała raty kredytów hipotecznych.

 

Prawda wyszła na jaw dopiero pod koniec 2005 roku, gdy zaprosiła Zofię do Paryża i tam próbowała ją przekonać do przyjęcia prezentu -komputera. Żeby pokazać przyjaciółce zalety Internetu, wpisała w Google jej imię i nazwisko... -Do dziś pamiętam tę chwilę -osłupiałam, gdy na stronie wyświetliła się strona wielkiego pensjonatu. To mnie zupełnie zaszokowało. Zapytałam: -Zosieńko, czy ty może masz pensjonat? Zaśmiała się jakoś powiedziała, że nie ma -mówiła Janina.
Po tej rozmowie „Zosieńka" nieoczekiwanie skróciła pobyt w Paryżu, a Janina zadzwoniła do pensjonatu pytając o właścicielkę. Dowiedziała się wtedy, że szefowa jest u koleżanki w Paryżu.

Nadal jednak nie chciałam przyjąć do wiadomości, że zostałam tak perfidnie oszukana. To było jak cios w plecy! Niby najbliższa przyjaciółka, której chciałam podarować połowę jednej kamienicy a ona w tym czasie budowała sobie pensjonat za moje pieniądze – mówi Janina.

 

Zażądała od przyjaciółki rozliczenia wraz z dokumentacją. Zofia tłumaczyła, że okradziono ją w pociągu i dokumenty przepadły... 6 stycznia 2006 roku Janina wypowiedziała jej pełnomocnictwo. Porozmawiała z lokatorami kamienic i wtedy dowiedziała się, że Zofia zajęła w kamienicy trzy duże mieszkania, że zmieniała samochody, a kolejny najemca lokalu, w którym Zofią prowadziła sklep - „sypiając na zapleczu" i szlachetnie uiszczając 400 złotych miesięcznie, płacił 12 tysięcy czynszu! Janina złożyła pozew cywilny o zapłatę i zawiadomiła prokuraturę. Ta jednak odmówiła wszczęcia postępowania. Janina skierowała do sądu subsydiarny akt oskarżenia. Na sali rozpraw towarzyszyła jej adwokat Paulina Tworek.

 

Sądowy epilog przyjaźni

 

Proces, który rozpoczął się trzy lata temu, toczył się przeszło dwa lata. Sad wysłuchał zeznań obecnych i byłych lokatorów obu kamienic pani Janiny, najemców lokali użytkowych oraz wykonawców prac remontowo-budowlanych w kamienicach i pensjonacie „Zosieńki". Zbadał dokumenty, między innymi umowy z najemcami: apteką, bankiem i sklepem. Jednym z najważniejszych dowodów w sprawie była opinia biegłych z S&W Ekspertyzy i Dochodzenia Gospodarcze, (którzy stwierdzili, że znaczną część pieniędzy uzyskanych z kredytów (dwa na łączną kwotę 233 tysiące funtów szwajcarskich i jeden 500 tysięcy złotych) przywłaszczyła administratorka - głównie na budowę pensjonatu na działce, którą dostała w formie darowizny od rodziny.

 

Gdy biegli przeanalizowali dokumentację bankową, faktury i odjęli wydatki na utrzymanie kamienic i ich remonty, wyszło, że pani Zofia ukradła właścicielce co najmniej 990 tysięcy złotych-jeżeli nie liczyć pieniędzy z bezpośrednich wpłat „do ręki", ó których mówiło wielu najemców i nie do końca wyjaśnionych rozchodów.

 

30 kwietnia ubiegłego roku sędzia Joanna Rucińska ogłosiła wyrok skazujący nieuczciwą administratorkę za nadużycie uprawnień i niedopełnienie obowiązków polegających na dbałości o interes majątkowy pokrzywdzonej. Sąd określił wysokość szkody w kwocie wspomnianych 990 tysięcy złotych, gdyż było to korzystniejsze dla oskarżonej. Administratorka została skazana na 2 lata więzienia w zawieszeniu na 5 oraz 6 tysięcy złotych grzywny. Wyrok byt nieprawomocny. Była administratorka zaskarżyła go. 5 września poznański Sąd Apelacyjny stwierdził, iż sąd pierwszej instancji nie popełnił żadnego błędu. Wykazał, że administratorka pełniąca funkcje zarządcy nieruchomości (mimo braku pisemnej umowy i licencji) nie dopełniła obowiązków, bo nie rozliczała się z właścicielką i przekroczyła uprawnienia przeznaczając dla siebie znaczne kwoty z majaku pokrzywdzonej. Ten wyrok jest prawomocny. Pani Janina, beż pomocy prokuratora, wygrała proces, ale na tym jej problemy się nie zakończyły...

 


Satysfakcja bez pieniędzy

 


-Najgorsze jest to, że mimo upływu lat i prawomocnego wyroku skazującego oskarżoną w ogóle nie poczuwa się do odpowiedzialności. Przedstawia siebie jako biedną, niezaradną życiowo kobietę - mówi adwokat Paulina Tworek z poznańskiej kancelarii Krotoski, reprezentująca panią Janinę. - Nie realizuje obowiązku naprawienia szkody i zwrócenia chociaż części pieniędzy. Dotąd nie spłaciła ani grosza...

 

Pozew cywilny o zapłatę pani Janina złożyła w 2006 roku. Kiedy do sądu karnego wpłynął jej subsydiarny akt oskarżenia - bo prokuratura odmówiła wszczęcia postępowania- sąd cywilny zawiesił sprawę do czasu zakończenia procesu karnego. W ubiegłym roku poznański Sąd Okręgowy skazał nieuczciwą administratorkę. Sąd Apelacyjny utrzymał wyrok w mocy.

 

–Przesądzona jest więc ostatecznie kwestia winy oskarżonej. Kwestią sporną może być kwota do zapłaty. W sprawie karnej biegli określali wysokość szkody od prawie 990 tysięcy do przeszło 2,4 miliona złotych - mówi Paulina Tworek. Sąd karny przyjął wariant najkorzystniejszy dla oskarżonej- 990 tysięcy. Ale ten wyrok skazujący nie wiąże sądu cywilnego w zakresie ustalenia wysokości szkody. Dysponujemy operatami, w których wielkość szkody przekracza tę kwotę.

 

W procesie cywilnym pani Janina domaga się od pani Zofii 3 milionów.

 

- Mojej klientce nie zależy na zrujnowaniu oskarżonej czy pozbawieniu jej wolności, ale na odzyskaniu swoich pieniędzy. Nie może, zbyt długo czekać - nadal boryka się z ciężką chorobą. Dlatego dążymy do zamknięcia postępowania cywilnego -wyjaśniła pani mecenas: 

Barbara Sadłowska

 

Zapoznaj się z naszymi najnowszymi materiałami